Wojownicy Ery Wodnika

Przenosząc na ekran książkę Jona Ronsona, twórcy dali się ponieść jej żywiołowi, jednocześnie powielając niektóre błędy pierwowzoru.
Filmowe obrazy wojny nie muszą być przerażające. Zwłaszcza wtedy, gdy nie chcą być prawdziwe. U Granta Heslova wojna jest absurdalna, głupia, czasem zabawna i tylko sporadycznie straszna. Reżyser "Człowieka, który gapił się na kozy" patrzy na przemoc odbitą w krzywym zwierciadle. Jego film jest jak narkotyczny wid – trochę koślawy, śmieszny i odrealniony. Opowieść o amerykańskich żołnierzach wykorzystujących w walce swe zdolności paranormalne sprawdza się jako nonsensowna komedia i pokaz dobrego aktorstwa. 

Bob Wilton (Ewan McGregor) wiedzie całkiem zwyczajne życie. Jest mało znanym dziennikarzem pracującym w mało znanej gazecie. Marzy jednak o wielkiej karierze, splendorze i rodzinnym cieple. Rzeczywistość jest jednak brutalna – żona porzuca Boba dla jego wydawcy, a szefowie wysyłają go, by przeprowadzał wywiady z lokalnymi wariatami. Właśnie dzięki jednemu z nich niespełniony żurnalista znajdzie temat swojego życia. Kiedy Gus Lacey (niedoceniany Stephen Root) opowie mu o Projekcie Jedi sekretnie realizowanym  przez amerykańskie wojsko, Bob trafi na najbardziej niezwykłą historię w całej swej karierze. Wkrótce pozna prawdę o Armii Nowego Świata, jednostce militarnej tworzonej przez hipisa Billa Django (Jeff Bridges), a zrzeszającej stukniętych i cokolwiek ekscentrycznych żołnierzy.

Nie każdy może być jak Stanley Kubrick, nie każdy też potrafi stworzyć tak celny i ironiczny obraz pokazujący absurd polityki, przemocy i wojny, jakim był jego "Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę". Przekonał się o tym Grant Heslov. Autor "Człowieka, który gapił się na kozy" chciał chyba nakręcić współczesną wersję arcydzieła Kubricka, obraz satyryczny, który pod pozorem zgrywy, przerysowania i poetyki absurdu, dotknie bolesnej prawdy o istocie wojny. A jednak "Człowiek..." nie jest filmem na miarę klasycznej czarnej komedii z lat sześćdziesiątych – koniec końców okazuje się (tylko i aż) dobrą komedią grającą ze schematem szpiegowskiego thrillera.

To właśnie z rozdźwięku między konwencjami komedii i filmu szpiegowskiego rodzi się humor opowieści Heslova. Amerykański reżyser wie, że aby dobrze opowiedzieć dowcip, należy zachować całkowitą powagę. Jego film utrzymany jest w tonacji serio, dzięki czemu absurdalne poczucie humoru staje się jeszcze bardziej dosadne. Oglądając "Człowieka...", nie sposób nie dostrzec, że zarówno reżyser, jak i jego aktorzy dobrze się bawili podczas produkcji filmu. George Clooney znakomicie radzi sobie jako pocieszny Lyn, zaś Kevin Spacey łączy wrodzony komediowy talent z wizerunkiem bezwzględnego cynika. Dzięki nim opowieść o tajemniczym wojskowym projekcie raz po raz rozbłyskuje dowcipem.

Przenosząc na ekran książkę Jona Ronsona, twórcy dali się ponieść jej żywiołowi, jednocześnie powielili niektóre błędy pierwowzoru. Filmowa wersja "Człowieka..." razi nadmiarem off-owej narracji i przegadaniem. Mimo to okazuje się przyjemną lekturą dla miłośników komediowego nonsensu i poczciwego kina drogi. Dzięki aktorskim popisom Clooneya, Bridgesa i Spaceya broni się jako dobrze opowiedziana komedia o wojownikach Ery Wodnika, parapsychologicznych żołnierzach i odważnych wojach ryzykujących życie dla ratowania tytułowych kóz.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na "Człowieka, który gapił się na kozy" czekałem już od dawna. Moją uwagę zwróciła przede wszystkim... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones